wtorek, 1 listopada 2016

Panaceum odnalezione?



Antonio Conte zdaje się znalazł receptę na skuteczną grę w destrukcji. Formacja obronna, mocno kulejąca przecież od 1,5 roku, w ostatnich meczach stała się monolitem, dzięki któremu gracze ofensywni mieli dużo spokojniejsze głowy, choć sami też harują w defensywie, gdy rywale są w posiadaniu piłki. Sztuczka Włocha polegała na zmianie formacji. Gra trójką obrońców jest bardzo często preferowana przez zespoły prowadzone przez niego. Jak widać przynosi ona odpowiednie skutki, gdyż Chelsea w ostatnich czterech spotkaniach ligowych zachowała czyste konto. Czy to naprawdę koniec bólu głowy?

Defensywa przede wszystkim nabrała pewności siebie. Mimo że podstawowa trójka obrońców składa się z elektrycznego Davida Luiza oraz często niepewnego Gary’ego Cahilla, to cechuje ją duży spokój w ostatnich spotkaniach ligowych. Anglik już nie popełnia dziecinnych błędów, takich jak w meczach ze Swansea czy Arsenalem. Znowu zaczyna przypominać tego gracza, który był jednym z lepszych defensorów w lidze w sezonach 2013/14, bądź też 2014/15. Luiz z kolei pokazuje, że bardzo dobrze wpasowuje się w koncepcję gry trzema obrońcami. O ile duet Cahill-Luiz przyprawiał kibiców o palpitację serca i dostarczał masy nerwów, o tyle Ci gracze wspomagani przez Cesara Azpilicuetę w nowej formacji, wyglądają o wiele lepiej. O Hiszpanie wystarczy napisać tylko, że jest stabilnym i pewnym punktem drużyny…czyli nihil novi sub sole.

Pisząc o dobrej grze w obronie, należy poświęcić kilka zdań wahadłowym. Marcos Alonso oraz Victor Moses pracują jak mrówki na swoich flankach i uprzykrzają życie skrzydłowym rywala. Zgodzę się z opinią Przemysława Rudzkiego, który na antenie Canal+ w trakcie meczu z Southamptonem powiedział, że chyba największym osiągnięciem do tej pory Antonio Conte na Stamford Bridge jest Victor Moses. Nigeryjczyk już w poprzednich sezonach pukał mocno do drzwi z napisem: ,,Wyjściowa jedenastka”, lecz Jose Mourinho nie dał mu szansy i za każdym razem wypożyczał. Teraz nastąpił jego czas i sądzę, że prędko miejsca na prawym wahadle nie odda. Marcos Alonso zaś bardzo szybko spłaca każdego funta, którego Chelsea za niego wydała w letnim okienku transferowym. W skali od 1 do 10, oceniłbym Hiszpana na 9. Jedyną wadą jest fakt, iż Alonso praktycznie nie oddaje strzałów na bramkę, a parę razy mógł się o to pokusić.

Zdaje się, że na dobre z wyjściowego składu wypadł Branislav Ivanović. Serb zraził do siebie Antonio Conte po serii nieudanych spotkań, a przez to szanse na jego powrót są raczej znikome. Z resztą Ivanović teraz prawdopodobnie będzie alternatywą dla Mosesa na prawym wahadle, a nie dla linii obrony. Tam opcjami rezerwowymi będą doświadczony John Terry, który moim zdaniem w obecnym momencie jest bardziej przydatny w szatni, niż na boisku oraz Kurt Zouma. Francuz, jeżeli szybko wróci do swojej optymalnej formy sprzed strasznej kontuzji, to być może wygryzie kogoś z wyjściowej jedenastki.

Następne spotkania Chelsea rozegra z Evertonem, Middlesbrough oraz Tottenhamem. Defensywę The Blues będą starali się rozerwać tacy napastnicy jak Romelu Lukaku, Alvaro Negredo czy Harry Kane(jeżeli wyzdrowieje). Do tej pory licznik meczów Chelsea z rzędu z czystym kontem wynosi 4. Kibice życzyliby sobie, aby nie zatrzymał się on na tej liczbie. Mniej straconych bramek w lidze mają tylko Tottenham oraz Everton. Formacja defensywna obecnie może cieszyć, lecz pozostaje dalej słać modły o to, by nie była to tylko chwilowa zwyżka formy, lecz żeby obrona Chelsea pozostała monolitem jak najdłużej.


            

sobota, 22 października 2016

Czy weteran Defoe utrzyma Sunderland?



            Drużyna Sunderlandu przyzwyczaiła już swoich kibiców do tego, iż co edycję Premier League nie prezentuje wymaganego od niej poziomu z założeń przedsezonowych. Rokrocznie Czarne Koty heroicznie walczą o utrzymanie do ostatnich kolejek. W zeszłej kampanii nie było inaczej, a byt w elicie Sunderland zapewnił sobie dopiero w przedostatniej serii gier. Bohaterem zespołu ze Stadium of Light był doświadczony snajper Jermain Defoe.

            Defoe przybył do północno-wschodniej Anglii w styczniu 2015r. Nie przychodził jako anonimowa postać. Wcześniej zaliczył przecież 303 spotkania w Premier League, strzelając w nich 124 bramki. Znany fanom na Wyspach i nie tylko, przede wszystkim z występów w Tottenhamie. Do Sunderlandu sprowadzał go jeszcze Gustavo Poyet, który potrzebował wówczas wzmocnienia linii ataku, zaś Defoe pragnął wrócić do Ojczyzny. Kibice wiedzieli o jego klasie piłkarskiej i jakości, jaką może dać im ten doświadczony napastnik, lecz z pewnością nie przypuszczali, że dzisiaj już 34-letni zawodnik będzie zdecydowanie największą gwiazdą ich zespołu.

            Już w trakcie swoich pierwszych miesięcy przy Stadium of Light Defoe dał się pokochać fanom Czarnych Kotów. Jego efektowna bramka w szalenie ważnym dla nich meczu derbowym z Newcastle United wprawiła wypełnione po brzegi trybuny w ekstazę. Było to jedno z najpiękniejszych trafień sezonu 2014/15. W tamtej kampanii Premier League, za każdym razem, kiedy Jermain Defoe trafiał do siatki rywali, to zespół z miasta nad rzeką Wear zdobywał punkty. Gole Anglika bezpośrednio przełożyły się na cztery punkty w ligowej tabeli, zaś różnica między Sunderlandem a relegowanym Hull City wyniosła trzy oczka. Tak, więc jego trafienia okazały się bezcenne.

            To i tak nic w porównaniu do zeszłorocznej edycji Premier League. W niej filigranowy napastnik(171cm, 65kg) popisał się 15 trafieniami, zostając najskuteczniejszym strzelcem swojego zespołu. Szczególnie boleśnie, udany dla niego sezon odczuł nasz rodak w bramce Swansea, czyli Łukasz Fabiański. Defoe pokonał go czterokrotnie w dwóch meczach, w tym aplikując mu hat-tricka na Liberty Stadium. Piętnaście oczek więcej w tabeli miały Czarne Koty na koniec sezonu, w skutek trafień doświadczonego snajpera. Gdyby odjąć punkty zdobyte dzięki niemu, to Sunderland osunąłby się na 19 lokatę i z hukiem zleciałby do Championship.  

            Szczególnie ważne dla losów Czarnych Kotów w końcówce ubiegłej kampanii były trafienia Defoe. Anglik walnie przyczynił się do ważnej wygranej na Carrow Road z ,,Kanarkami” z Norwich, skutecznie wykorzystał rzut karny na Britannia Stadium w Stoke w doliczonym czasie gry, który dawał punkt wówczas ekipie Sama Allardyce’a oraz strzelił zwycięskiego gola na 3-2 w meczu z Chelsea w 36 kolejce. Statystyki oraz osiągnięcia Defoe nie wzięły się jednak z niczego. Anglik w poprzednim sezonie aż 43 razy był na pozycji spalonej(najwięcej w całej lidze).

            Siła drużyny Sunderlandu podobnie jak w zeszłym sezonie zależy w dużej mierze właśnie od rutynowanego Anglika. Defoe w obecnej edycji Premier League ma już na koncie 4 trafienia, co stanowi 2/3 ogólnego dorobku bramkowego ekipy ze Stadium of Light. Do tej pory zdążył uderzyć na bramkę przeciwnika 24 razy, co daje średnią 3 strzałów na mecz. Jednak bez konkretnego wsparcia ze strony kolegów z zespołu, samemu Defoe nie uda się utrzymać Sunderlandu w elicie.


Mimo ogromnego szacunku dla umiejętności i zasług napastnika Czarnych Kotów, to uważam, że takie rozwiązanie jest prostą drogą do relegacji z ligi. Co prawda, jeszcze kilka sezonów temu we włoskim Udinese Calcio siła drużyny opierała się na podstarzałym Antonio Di Natale i ostatecznie zespół ze Stadio Friuli nie opuścił szeregów Serie A, lecz w mojej ocenie ten manewr nie sprawdzi się na Wyspach. Ale kto wie, być może rodowity londyńczyk zaskoczy nas i uda mu się na przykład ponownie strzelić pięć bramek w jednym meczu, tak jak w 2009r. w meczu z Wigan Athletic? Bez wątpienia jest najważniejszym ogniwem zespołu Davida Moyes’a. Pytanie tylko, jak długo jest w stanie praktycznie sam ciągnąć ten wózek? 

niedziela, 16 października 2016

Remis w Poznaniu. Szczęśliwa Wisła.

Wisła Kraków rzutem na taśmę uratowała punkt na INEA Stadionie przy ulicy Bułgarskiej w Poznaniu. Na bramkę Darko Jevticia w 69 minucie, udało się Białej Gwieździe odpowiedzieć golem Pawła Brożka w doliczonym czasie gry.


            W niedzielne, dość chłodne popołudnie w Poznaniu na INEA Stadionie zjawiło się ponad 20 tysięcy kibiców, aby zobaczyć w akcji dwie markowe drużyny w Polsce. Oba zespoły w ostatnim czasie znajdywały się na delikatnej fali wznoszącej i podbudowane poprawą swoich dorobków punktowych przystąpiły do meczu 12 kolejki Lotto Ekstraklasy.

            Od mocnego uderzenia zaczęli podopieczni trenera Nenada Bjelicy. Najpierw Dariusz Formella znalazł się w dobrej sytuacji do strzelenia gola, lecz jego strzał okazał się zbyt słaby i stojący w bramce Wiślaków Łukasz Załuska nie miał problemów ze złapaniem lecącej w jego kierunku futbolówki. A później, goście mieli szczęście, gdyż groźne uderzenie Darko Jevticia zza pola karnego wylądowało na poprzeczce. I właściwie, to by było na tyle z ciekawych sytuacji z pierwszej połowy. Przy ulicy Bułgarskiej powiewało nudą, a na pochwałę zasługiwali jedynie Abdul Aziz Tetteh, który doskonale radził sobie w środkowej strefie boiska oraz Tomasz Kędziora, za skuteczne zneutralizowanie wyróżniającej się w ostatnich tygodniach postaci krakowskiej Wisły, czyli Patryka Małeckiego.

            Więcej działo się po zmianie stron. Początek drugiej odsłony należał do Wiślaków, a największe zagrożenie stworzyli sobie w 55 minucie, gdy do rzutu wolnego w stylu Davida Luiza podszedł kapitan Białej Gwiazdy Arkadiusz Głowacki. Jego strzał, jednak sparował golkiper gospodarzy Matus Putnocky. Niespełna kwadrans później, na stadionie przy Bułgarskiej ilość decybeli znacznie wzrosła, kiedy to piłkę w siatce po indywidualnym rajdzie umieścił pomocnik gospodarzy Darko Jevtić. Nic nie zapowiadało bramki dla poznaniaków…tak samo, jak wtedy, gdy do siatki gospodarzy w doliczonym czasie piłkę wpakował Paweł Brożek. Doświadczony napastnik wykorzystał dośrodkowanie Macieja Sadloka z lewej strony boiska i posłał piłkę obok bezradnego bramkarza gospodarzy.

            Szok, niedowierzanie i konsternacja to nadużycie, lecz fani Kolejorza nie spodziewali się tej bramki, która pozbawiła ich pupili 3 punktów…a były już w garści. W następnej kolejce Lech Poznań uda się do stolicy, by rozegrać ligowy klasyk z warszawską Legią, zaś Wisła na swoim stadionie podejmie rewelację z Niecieczy.


Lech Poznań – Wisła Kraków 1:1 (0:0)
1:0 - Darko Jevtić 69'
1:1 - Paweł Brożek 90+1'

Składy:
Lech Poznań: Matus Putnocky - Tomasz Kędziora, Lasse Nielsen, Jan Bednarek, Tamas Kadar, Maciej Gajos (88' Łukasz Trałka), Abdul Aziz Tetteh, Dariusz Formella, Darko Jevtić, Szymon Pawłowski (63' Radosław Majewski), Marcin Robak (75' Dawid Kownacki).
Wisła Kraków: Łukasz Załuska - Boban Jović, Arkadiusz Głowacki, Richard Guzmics, Maciej Sadlok, Rafał Boguski (80' Petar Brlek), Krzysztof Mączyński, Denis Popović (88' Tomasz Cywka), Patryk Małecki, Mateusz Zachara (68' Paweł Brożek), Zdenek Ondrasek.


czwartek, 6 października 2016

Stawiając na swoich


            Następcą Besnika Hasiego w drużynie Legii Warszawa został 39-letni Jacek Magiera, były wieloletni piłkarz stołecznego klubu. Panuje generalna opinia, iż jest to dość zaskakujący ruch działaczy z Łazienkowskiej, gdyż Magiera nie posiada dużego doświadczenia, jak na szkoleniowca. Ba, nigdy wcześniej nie prowadził nawet drużyny ekstraklasowej, a teraz przyjdzie mu zasiąść na ławce trenerskiej aktualnego mistrza Polski, uczestnika prestiżowej Champions League oraz najbogatszego klubu w Polsce. Jednakże ten ruch zarządu Legii nie jest dla mnie zaskoczeniem. Idealnie wpasowuje się w trend, który nasilił się w ostatnim czasie w europejskim futbolu, czyli stawianie w roli szkoleniowców byłych zasłużonych piłkarzy klubu.

            To nie jest nic nowego w futbolu. Od wielu lat takie historie się zdarzały i będą się zdarzać. Były piłkarz klubu po latach przejmuje stery na ławce trenerskiej i osiąga z nim takie same, bardzo dobre rezultaty oraz trofea jako szkoleniowiec. Brzmi pięknie prawda? Mało tego, moim zdaniem jest to bardzo dobra droga do długotrwałej stabilizacji oraz gwarancji gry na odpowiednim poziomie. Z tego powodu, że fundamentem pracy trenera w takim zespole nie są pieniądze, lecz emocje. Nie trzeba się cofać do czasów Jocka Steina, czy Boba Paisleya, aby przytaczać przykłady potwierdzające trafność takich ruchów.

            Mam wrażenie, że wielu prezesów klubów przekonało się do takiego rozwiązania po owocach pracy Pepa Guardioli w Barcelonie w latach 2008-2012. W mediach wówczas pojawiły się głosy, iż stworzył on najlepszą drużynę w historii. Blaugrana po jego odejściu sięgnęła po Tito Villanovę oraz Gerardo Martino. Efekty ich pracy nie były, jednak tak dobre, jak Guardioli, więc zarząd Barcy zdecydował się wrócić do rozwiązania sprzed wówczas 6 lat. Trenerem został wieloletni były zawodnik klubu z Camp Nou – Luis Enrique. Do dziś dnia jest szkoleniowcem Barcelony i jak dla mnie w sezonie 2014/15 stworzył silniejszą Barcelonę, niż Pep Guardiola w jakimkolwiek swoim sezonie.

            W Madrycie również przekonali się do tego rozwiązania. W 2011 roku ekipę Atletico Madryt objął Diego Simeone. Jako piłkarz świętował przy Estadio Vicente Calderon w latach 90. mistrzostwo oraz puchar Hiszpanii. O tym, jak tytaniczną pracę wykonał dla tego klubu Argentyńczyk świadczą nie tylko trofea, lecz także determinacja, jaką piłkarze wkładają w każdy mecz, zwłaszcza w grę defensywną. Pozwoliła ona stworzyć tożsamość drużyny, która zostanie z nimi na lata, nawet, jeżeli Simeone zdecyduje się odejść.

            Wiele wody musiało upłynąć w rzece Manzanares, aby drugi stołeczny klub z Hiszpanii zdecydował się postawić na człowieka z bogatą przeszłością w ich klubie. Po kompletnie nieudanej przygodzie Rafy Beniteza, ekscentryczny prezes Florentino Perez w styczniu 2016 roku dał szansę Zinedinowi Zidanowi. Efekt? W maju tego samego roku Real świętował swoją undecimę, czyli jedenastą wygraną w rozgrywkach Ligi Mistrzów. A dwa miesiące później dołożył do tego Superpuchar Europy, w którym pokonał po dogrywce Sevillę 3-2.

            Hiszpania to nie jedyny kraj, gdzie w roli trenerów sprawdzają się byli utytułowani piłkarze klubu. Tego typu historie bardzo dobrze znane są we Włoszech. Carlo Ancelotti jako piłkarz świętował sukcesy z Milanem na przełomie lat 80. i 90. Grał w nim w najbardziej złotym okresie drużyny z Mediolanu, prowadzonej wówczas przez wybitnego stratega - Arrigo Sacchiego M.in. dwukrotnie wygrał z nią Ligę Mistrzów. Powtórzył ten wyczyn w ubiegłej dekadzie jako szkoleniowiec. Powinien ustrzelić hat-tricka, lecz wszyscy doskonale pamiętamy finał ze Stambułu w roku 2005, gdzie cudów w bramce dokonywał Jerzy Dudek.

            Bardzo dobrym przykładem potwierdzającym tezę z drugiego akapitu jest obecny trener londyńskiej Chelsea, czyli Antonio Conte. 13 lat gry w Juventusie, mnóstwo tytułów oraz pucharów i status ikony na lata. W 2011 roku przejął ekipę Starej Damy, gdy ta była ligowym średniakiem z ogromnymi problemami z motywacją do gry na lepszym poziomie. Już w pierwszym swoim sezonie sięgnął po Scudetto. Mało tego, nie przegrał żadnego meczu ligowego w sezonie! Nim został selekcjonerem kadry narodowej, zdążył dwa razy obronić to trofeum, a w międzyczasie dołożył do tego dwa Superpuchary Włoch.

            Skoro wspomnieliśmy niedawno o drużynie Chelsea, to warto wspomnieć o Roberto Di Matteo. Nawet temu szkoleniowcowi udało się odnaleźć swoje miejsce na Ziemi w roli trenera. Co prawda, ta historia nie trwała zbyt długo, lecz okraszona została pierwszym w historii zwycięstwem The Blues w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Upragnione i wymarzone trofeum Romana Abramovicha znalazło się wreszcie w 2012r. w klubowej gablocie, a to było zasługą właśnie Włocha. Di Matteo reprezentował barwy Chelsea w latach 1996-2002. Znał klub od podszewki, a w tamtym momencie, taki człowiek był londyńczykom niezbędny. Trzeba było przewietrzyć szatnię, która nasiąknęła stęchlizną w trakcie krótkiej kadencji Andre Villasa-Boasa. Do historii Włocha podobna jest nieco historia Zidane’a w Realu, lecz fani ,,Królewskich” zapewne życzyliby sobie, aby miała ona inne zakończenie.

            Oczywiście, przeciwnicy tego rozwiązania przytoczą przykłady, w których to ikony klubu nie radziły sobie, ich wyniki nie były satysfakcjonujące i w konsekwencji tracili swoje posady. Nie trzeba zagłębiać się w odległe czasy, wystarczy rzucić okiem na czerwono-czarną stronę Mediolanu. Najpierw Clarence Seedorf, a potem Filippo Inzaghi nie byli w stanie wyprowadzić na prostą AC Milanu. Klub rozpaczliwie szukał nadziei w ludziach o statusie legend. Tak, jak kiedyś do glorii i chwały Rossonerich prowadził Carlo Ancelotti, tak samo miał uczynić Clarence Seedorf. Jednakże jego przygoda trwała tylko 6 miesięcy. Następcą został Inzaghi, lecz misja Włocha, także zakończyła się fiaskiem. Wytrzymał raptem pół roku dłużej.

            Jak najbardziej zgodzę się z opinią, iż sam status legendy oraz obfita w trofea przeszłość nie wystarczą do osiągnięcia sukcesów. Niektórzy po prostu są słabymi trenerami i nie mają daru do prowadzenia zespołów. Lecz jednocześnie uważam, iż zdecydowanie łatwiej wkomponować się w rolę szkoleniowca w klubie, z którym jest się związanym emocjonalnie i już na starcie ma się poważanie ze względu na zasługi dla niego. Mózg piłkarza wówczas podpowiada mu, że człowiek, z którym teraz przyjdzie mu pracować, był kiedyś na jego miejscu i wie, jaką drogę obrać, aby osiągnąć sukces.

            Czas na pytanie zasadnicze. Czy Jacek Magiera udźwignie presję, z która przyjdzie mu się zmierzyć w czasie jego pobytu w Legii? Nie zaskoczę odpowiedzią, jeżeli stwierdzę, że tego nie wie nikt. Zarząd podejmuje ryzyko, ale kto nie ryzykuje, szampana nie pije. A w piłce ryzyko jest naprawdę opłacalne. Przede wszystkim, swoją pracę musi zacząć od ułożenia pozytywnych relacji na linii sztab szkoleniowy-piłkarze. Besnik Hasi kompletnie nie umiał znaleźć tej nici porozumienia, co przełożyło się na gęstą atmosferę, a ona na beznadziejne wyniki, które kosztowały Albańczyka posadę trenera. Magiera jest młodym i perspektywicznym trenerem, a tacy dzisiaj robią furorę w Europie(np. Klopp,Conte,Simeone).Istnieje szansa, że Legia znalazła sobie właśnie trenera na lata, ale czy tak się stanie to już zależy od umiejętności, determinacji i zaangażowania Magiery.

            

poniedziałek, 3 października 2016

Drużyna z charakterem

              Nowy trener Lecha Poznań, czyli Nenad Bjelica zdążył poprowadzić drużynę Lecha Poznań w zaledwie pięciu spotkaniach, lecz już widać na zespole odciśnięte piętno świeżej myśli szkoleniowej, jaka wkradła się na ulicę Bułgarską w Poznaniu. Potwierdziły się oczekiwania fanów Kolejorza, co do stylu, który Chorwat narzuci swoim zawodnikom. Obecny Lech po utracie bramki jest jak lew, dążący do tego, aby odpłacić się przeciwnikom tym samym. Tego brakowało Lechowi za kadencji Jana Urbana i być może to był główny powód zmiany na ławce trenerskiej przy Bułgarskiej.

            Bjelica jest trenerem, który potrafi zaszczepić u swoich podopiecznych walkę do samego końca, a potwierdzeniem tego była zwycięska bramka Macieja Makuszewskiego w ostatni piątek w Lublinie. Chorwat ma opinię ,,trenera z jajami” wzorującego się na Diego Simeone. Na swojej pierwszej konferencji prasowej w Poznaniu obiecywał dużo ciężkiej i solidnej pracy. Owoce składanych obietnic już są widoczne. Zawodnicy grają z werwą oraz zauważalna jest ich determinacja, przez która dążą do realizacji założeń taktycznych trenera Bjelicy.

              Kolejorz w 4 z 5 rozegranych spotkań częściej był w posiadaniu piłki. Tylko gdańska Lechia potrafiła utrzymywać się częściej z futbolówką przy nodze, lecz druga połowa spotkania na PGE Arenie to była dominacja Lecha, choć wynik tego nie odzwierciedla. Odblokował się Marcin Robak, który wreszcie zaczął strzelać bramki oraz widoczna jest zwyżka formy Abdula Aziza Tetteha, krytykowanego często za kadencji Jana Urbana. Nenad Bjelica preferuje ofensywny futbol. W czasach, gdy prowadził Spezię zdecydował się zagrać ustawieniem 4-2-4 i wtedy uznano go za szaleńca. Jednakże Chorwat nie zapomina o grze w defensywie. Wie doskonale, że drużynę buduje się od tyłu. Co prawda, Kolejorz stracił cztery bramki w pięciu meczach, lecz były to gole, będące najczęściej efektem indywidualnych błędów, a nie ogólnie źle funkcjonującej gry obronnej.

            Większość swoich spotkań ,,poznańska lokomotywa” zaczynała tylko z jednym defensywnym pomocnikiem na placu gry. Jest to zmiana w stosunku do poprzedniego trenera, który do znudzenia stosował wariant z dwoma defensywnymi pomocnikami. Często gra duetu Trałka-Tetteh przyprawiała kibiców o ból głowy oraz bywała hamulcem w akcjach ofensywnych Lecha. Teraz, gdy Bjelica wystawia obok Tetteha albo Trałki Macieja Gajosa lub Radosława Majewskiego, to postawa Kolejorza jest zupełnie inna. Gra toczy się w kierunku bramki przeciwnika, a nie w poprzek boiska.


            Przed Kolejorzem prestiżowe spotkanie z krakowską Wisłą na własnym boisku oraz ligowy klasyk w Warszawie ze stołeczną Legią. Jeżeli zadziorność i pracowitość trenera Bjelicy wpłynie na postawę zawodników na boisku, to o wyniki tych spotkań fani Lecha powinni być spokojni. Z Wisły została tylko głośna nazwa, zaś Legia przeżywa obecnie trudny okres. 6 punktów w tych dwóch meczach wywindowałoby, z pewnością Kolejorza na wyższe miejsce w tabeli, a dzięki temu mogliby się na poważnie włączyć do gry o mistrzostwo Polski. 

piątek, 30 września 2016

Odzyskać upragnione mistrzostwo


            Na żadne inne trofeum Real Madryt nie czeka tak długo, jak na mistrzostwo Hiszpanii. Ostatni raz sięgnęli po tytuł, kiedy na ławce trenerskiej ,,Królewskich” widniała jeszcze postać Jose Mourinho. Był to rok 2012, a przecież Portugalczyk nie jest poprzednikiem obecnego szkoleniowca Realu – Zinedine’a Zidane’a. W międzyczasie nieskutecznych prób dokonywał Carlo Ancelotti, zaś przygoda Rafy Beniteza z klubem z Estadio Santiago Bernabeu była krótka, lecz dla fanów ,,Galacticos” z pewnością zbyt długa.

      Cztery poprzednie tytuły mistrzowskie padły łupem Barcelony oraz Atletico Madryt(odpowiednio 3 i 1). Co prawda, brak sukcesów końcowych w lidze rekompensują nieco Realowi wygrane w Lidze Mistrzów w latach 2014 oraz 2016, lecz tak długi okres oczekiwania jest z pewnością nieakceptowalny dla Florentino Pereza. Zinedine Zidane zdaje sobie zapewne z tego sprawę, więc uczyni wszystko, co w jego mocy, aby odzyskać puchar za wygranie La Ligi.

            Część kibiców ,,Królewskich” może czuć się lekko zawiedzona, gdyż w ostatnich dwóch kolejkach ligowych ich pupile stracili 4 punkty, remisując z Villarrealem oraz Las Palmas. A przecież wszyscy dobrze wiemy, jak bardzo może być dotkliwa każda utrata punktów z przeciwnikiem teoretycznie słabszym. Liga hiszpańska charakteryzuje się tym, iż między Realem oraz Barceloną(w ostatnim czasie, także Atletico), a resztą stawki istnieje duża różnica klas. Bardzo ważne będzie seryjne wygrywanie spotkań w walce o mistrzostwo. Gdy w sezonie 2011/12 ,,Królewscy” sięgali po tytuł, między 5 a 26 kolejką wygrali 21 z 22 potyczek. Drużyna Zidane’a wie, jak nawiązać do takich osiągnięć, wszak ostatnio ich passa zwycięstw z rzędu w lidze zatrzymała się na 16.

            Niezwykle ważne mecze dla ostatecznego układu ligowej tabeli będą kolejki, w których naprzeciw siebie staną Real oraz Barcelona. Pierwsze ich starcie w tym sezonie planowane jest na 4 grudnia na Camp Nou. Niemniej ciekawie zapowiadają się derby Madrytu, które będą miały miejsce 2 tygodnie przed El Classico. Jeżeli ,,Królewscy” zdołają osiągnąć korzystne bilanse z tymi zespołami, będzie to bardzo istotne dla końcowego rozrachunku, gdyż w Hiszpanii, ważniejsze od bramek są bezpośrednie mecze. To okaże się cenniejsze od obijania tzw. ,,ogórków” po 5 lub 6 do 0.


             Dla głównych faworytów do mistrzostwa Hiszpanii, trudne mecze zawsze są na wyjazdach, w miejscach takich jak: Bilbao, Sewilla czy mimo wszystko Walencja. Te mecze, także mogą się okazać języczkiem u wagi. Na dziś faworytem bukmacherów jest obrońca tytułu, czyli Barcelona, ale akcje Realu stoją niewiele niżej. Moim zdaniem ekipa Zinedine’a Zidane’a ma wszelkie atuty, aby zdobyć to trofeum. Dużo zależeć będzie od zdrowia Cristiano Ronaldo oraz dyspozycji w ważnych momentach sezonu kluczowych graczy takich jak: Ramos, Kroos, Bale czy Modrić. To może być sezon Marco Asensio, który przebojem wdarł się do pierwszego składu ,,Królewskich” i pokazuje w nim swój ogromny talent. Jednego możemy być pewni, Barcelona Realowi łatwo nie popuści, a to gwarantuje nam, kibicom sporą dawkę emocji. 

środa, 21 września 2016

Mały kryzys czy kontynuacja szarzyzny?

            Kiedy potwierdziła się informacja, że od nowego sezonu drużynę Manchesteru United poprowadzi Jose Mourinho, fani Czerwonych Diabłów pragnęli w trybie natychmiastowym rozpoczęcia nowych rozgrywek ligowych. Po sierpniowych potyczkach w Premier League oraz zdobyciu Tarczy Wspólnoty wydawać się mogło, że smutne dni na Old Trafford wreszcie będzie można zamieść pod dywan i po prostu o nich zapomnieć. Coś się jednak popsuło w ostatnim czasie i w głowach kibiców United kołatają się myśli, czy na pewno nie będzie powtórki z ostatnich trzech sezonów, które delikatnie mówiąc nie były dobre w ich wykonaniu.

        O ile porażka w derbach z rywalem zza miedzy nie powinna nikogo dziwić, mimo że to Czerwone Diabły były gospodarzem, o tyle brak punktów w rywalizacji z Feyenordem w LE oraz Watfordem stanowi niemały problem. Manchester United miał przecież wygrać oba te spotkania zgodnie z oczekiwaniami nie tylko bukmacherów, lecz także ogromne rzeszy kibiców piłki na całym świecie. Zamiast tego mogliśmy ponownie oglądać zasmucone twarze piłkarzy w czerwonych koszulkach w momencie, gdy schodzą do szatni po końcowym gwizdku. Forma piłkarzy z Old Trafford jest daleka od optymalnej i oczekiwanej.

            Jose Mourinho przeżywa najgorszy okres w całej swojej menedżerskiej historii. Ostatni raz 3 razy z rzędu przegrał 14 lat temu. A przecież miało być zupełnie inaczej. Portugalczyk jak nigdy wcześniej ma aż tyle do udowodnienia. Były reprezentant Francji Christophe Dugarry uważa, że Mourinho stracił swój zmysł taktyczny. W ostatnich 31 spotkaniach odniósł aż 13 porażek. Drużyny prowadzone przez Portugalczyka słynęły zawsze z tego, iż na własnym stadionie potrafiły zniszczyć każdego przeciwnika, a wydarcie im tam punktów graniczyło z cudem. Tymczasem twierdza padła już w 4 kolejce.

         Na całej linii zawodzi kapitan Wayne Rooney, któremu zdecydowanie bliżej już do końca kariery, niż do dyspozycji na miarę prowadzenia drużyny do walki o najważniejsze trofea. Eksperci przewidują w najbliższym czasie miejsce na ławce rezerwowych dla etatowego reprezentanta Anglii. Do swojej formy z poprzednich sezonów na Old Trafford we wrześniu wrócił Marouane Fellaini, a do tego drużyna popełnia karygodne błędy w defensywie. Mowa tutaj przede wszystkim o szkolnych pomyłkach Daley’a Blinda w derbach oraz nieporozumieniu De Gei i Smallinga w 11. minucie meczu z Watfordem.

            Osobny akapit dla nowego najdroższego piłkarza na świecie, czyli Paula Pogby. Zwolennicy umiejętności Francuza, a także kibice Manchesteru United bronią pomocnika i tłumaczą jego słabe występy brakiem czasu na aklimatyzację w nowym zespole oraz zmianą ligi na bardziej wymagającą. Powstaje jednak jedno, dość istotne pytanie. Czy można w ten sposób usprawiedliwiać piłkarza, który jakby nie patrzeć wraca do swojego poprzedniego klubu? Jak dla mnie Pogba w swoich pierwszych spotkaniach prezentuje poziom co najwyżej przeciętny. Owszem, to nie jest piłkarz, który będzie błyszczał statystykami, bliżej mu do Toniego Kroosa czy Luki Modricia pod tym względem, lecz mimo to jego gra nie daje podstaw do zadowolenia fanom Czerwonych Diabłów.


       Odkąd z klubu odszedł Sir Alex Ferguson, to każdy kolejny sezon był dla sympatyków Manchesteru United mniejszą, bądź większą udręką. W ciągu ostatnich trzech lat na transfery wydano horrendalne kwoty, które nie przekładają się na jakość na murawie. Jednak jestem przekonany, że Jose Mourinho przełamie się i zakończy wkrótce swój najgorszy czas w menedżerskiej historii, co przełoży się na trofea dla Czerwonych Diabłów. Niezwykle ważną postacią w tej całej układance będzie Zlatan Ibrahimowić, czyli człowiek, który jak nikt wie, jak wygrywa się krajowe mistrzostwa. 

poniedziałek, 19 września 2016

Czy ktoś zatrzyma bawarską maszynę?

          Z dużym impetem w nowy sezon 2016/17 weszli piłkarze Bayernu Monachium, którzy taranują na swojej drodze każdego napotkanego rywala. Podopieczni Carlo Ancelottiego zdobyli 23 bramki w 6 oficjalnych spotkaniach, tracąc przy tym tylko jedną. Do tego wszystkiego dochodzi fakt, iż zespół gra dużo lepiej, niż za kadencji Pepa Guardioli, co było jeszcze nie do pomyślenia kilka miesięcy temu. Wypada przywołać tutaj tytułowe pytanie: Czy ktoś zatrzyma bawarską maszynę?

            Ancelotti wprowadził do szatni monachijczyków świeże powietrze, które było niezbędne po delikatnej zgniliźnie, jaką zostawił w niej Guardiola. Owszem w ostatnim sezonie Hiszpan wygrał podwójną koronę, lecz nie wypełnił głównego zadania, które przed nim stało w momencie, gdy zaczynał swoją pracę przy Allianz Arena. Przez trzy lata z rzędu Bayern odpadał w rozgrywkach Champions League na etapie półfinałów. Na końcu przygody z Fc Hollywood widać było, że atmosfera nie jest idealna i nie gwarantuje ona pucharu Ligi Mistrzów. Zdecydowano się, więc zamienić Guardiolę na spokojnego Włocha.

            Efekty przyszły błyskawicznie. Bayern jest drużyną nieprzewidywalną oraz nieschematyczną. Potrafią oni pokonać rywala zarówno wtedy, gdy rzadziej są przy piłce i oddają mniej strzałów na bramkę oponenta (Superpuchar przeciwko BVB) oraz kiedy dominują w tych statystykach(np. Bayern- Werder 6-0). To, co przykuwa uwagę to lekkość w grze oraz znajdywaniu dla siebie pozycji na boisku. Każdy z piłkarzy jest poukładany na murawie jak puzzel do puzzla. Razem tworzą zespół, na który uważam obecnie nie ma mocnego, no chyba, że Real Madryt okaże się lepszy w Chamopins League, jeżeli los skrzyżuje te dwie drużyny ze sobą.

            Absolutnym dominatorem w linii ataku Bawarczyków jest Polak Robert Lewandowski. W trzech meczach rozgrywek Bundesligi zaaplikował rywalom 5 bramek, a do tego może poszczycić się również hat-trickiem w Pucharze Niemiec przeciwko Jenie oraz trafieniem w Lidze Mistrzów z rzutu karnego. Popularny Lewy ma dużo szans strzeleckich. Drużyna Bayernu potrafi wykreować mu idealne sytuacje, lecz nie zapominajmy, iż Polak sam także tworzy sobie dogodne okazje. Fantastycznymi strzałami z dystansu popisuje się Xabi Alonso, a linia defensywna jest nie do przejścia dla rywali monachijczyków. Pokonać ją potrafił tylko Dario Lezcano z Ingolstadt.


            Następnym rywalem Bayernu będzie stołeczna Hertha, która obok Bawarczyków również zgromadziła na swoim koncie po 3 kolejkach komplet punktów. Jednakże rozpędzona maszyna Ancelottiego powinna bez problemu uporać się z Die Alte Dame. Mają mnóstwo argumentów na to, by ukończyć sezon nie tylko na 1 miejscu, ale także ze statusem niepokonanych. Oczekiwania wobec Bayernu są ogromnne, lecz z gigantyczną presją są oswojeni i nie powinna im ona sprawiać wielkich trudności, zwłaszcza, że luz i lekkość widoczne są gołym okiem, co rzutuje na pogromy rywali, których jesteśmy świadkami. 

poniedziałek, 5 września 2016

Wracają Old Firm Derby!

            Cztery  razy w ciągu roku całe Glasgow wstrzymuje oddech na pełne 90 minut, kiedy naprzeciw siebie stają dwie drużyny z tego miasta. The Bhoys kontra The Gers, żadne ze spotkań w Scottish Premier League nie cieszą się takim zainteresowaniem. Niedawne perypetie Rangersów sprawiły, że derby ligowe oglądaliśmy po raz ostatni w kwietniu roku 2012, lecz niedługo nastąpi koniec odliczania. 10 września ponownie będziemy świadkami zażartej rywalizacji odwiecznych wrogów o punkty, które mają przybliżyć zespoły do upragnionego mistrzostwa na koniec sezonu.

               Czteroletnia nieobecność Rangersów w elicie spowodowana była problemami finansowymi, jakie klub przeżywał w 2012r. Zespół został za to karnie zdegradowany do Third League i jedynie w krajowych pucharach mógł liczyć na spotkania z największymi markami w Szkocji. Ze względu na bogatą historię oraz tradycję klub nie miał problemu z przyciągnięciem do siebie dobrych piłkarzy. Z tego powodu ich banicja trwała tak krótko. Przez czwarty oraz trzeci poziom rozgrywek przeszli jak burza, dopiero na zapleczu Scottish Premier League przeciwnicy stawiali opór. Nie udało im się awansować jako beniaminkowi, musieli wtedy w barażach uznać wyższość drużyny Motherwell.

            Te dwa kluby z Glasgow rywalizują ze sobą od 1890r. Pierwszy mecz odbył się 6 września tegoż właśnie roku. Wówczas to Celtic okazał się lepszy od sąsiadów zza miedzy, wygrywając z nimi 1-0. Z resztą Rangersi na swoje pierwsze zwycięstwo w derbach musieli czekać aż do 1894r. Sobotnie spotkanie będzie już 402 oficjalną potyczką tych zespołów. Nieco lepszy bilans mają The Gers, gdyż wychodzili zwycięsko z rywalizacji aż 159 razy. The Bhoys mogą się za to szczycić lepszym bilansem w bezpośrednich starciach w Pucharze Szkocji. 97 razy padał remis.

            Zarówno Rangersi, jak i Celtic mają na swoich kontach masę spektakularnych Wiktorii nad rywalami zza miedzy. Często zapewne przewijają się one przez usta kibiców w pubach, gdzie wylewają się hektolitry dobrego piwa oraz szkockiej whisky. Na południu oraz zachodzie miasta, gdzie dominują fani The Gers wspominane jest zwycięstwo 3-0 nad Celticiem z roku 1999, kiedy to Rangersi zapewnili sobie tytuł mistrzowski na boisku rywala, a na dodatek był to ich setny ligowy triumf w historii Old Firm Derby. Zaś na północy oraz wschodzie Glasgow opanowanych przez sympatyków The Bhoys z łezką w oku starsi kibice opowiadają o fantastycznym zwycięstwie nad wrogami w 1969r. Ekipa legendarnego Jock’a Steina rozgromiła Rangersów 4-0 w finale Pucharu Szkocji, zapewniając sobie tym samym potrójną koronę.

           
            Rzeka Clyde, która przepływa przez Glasgow jest geograficznym dowodem na podział miasta. Gdy do tego dołożymy konflikt na tle religijnym to istne piekło mamy gotowe. Old Firm Derby są jednymi z najkrwawszych potyczek w historii futbolu i nie chodzi tylko o wydarzenia na boisku. Co prawda od dobrych kilkunastu lat jest dużo spokojniej, to jednak krwawe żniwo zebrane w przeszłości nadal rzuca cień na obecny wizerunek derbów Glasgow. Fani Rangersów są protestantami i popierają pozostanie Szkocji w Wielkiej Brytanii, zaś kibice Celticu to w dużej mierze potomkowie irlandzkiej emigracji zarobkowej, stąd wyznają katolicyzm. Na meczach często można spotkać obelgi na tle religijnym. Pewnego razu sympatycy The Bhoys obrazili królową angielską, na co oponenci odpowiedzieli: ,,Pieprzyć Papieża”.

            Polscy kibice w ostatnich latach kojarzą mecze Rangersów z Celticiem głównie z osobą Artura Boruca. Holy Goalie do dzisiaj jest mile wspominany w biało-zielonej części miasta. Jego interwencje, ale przede wszystkim postawa wobec klubu zapadną na długo w pamięci fanów The Bhoys. Polski bramkarz był dość kontrowersyjną postacią w czasach gry w Szkocji. Lubował się w prowokacjach fanów The Gers. Boruc jako osoba wierząca, katolik nie mógł odpuścić sobie przeżegnania się przed meczem, czym doprowadzał trybuny przy Ibrox Park do furii. Słynny jest także jego bieg po murawie stadionu Rangersów z flagą Celticu po wygranym meczu przez The Bhoys. Innym Polakiem związanym z klubem z Celtic Park jest Maciej Żurawski. W 55 meczach podczas pobytu w kraju potwora z Loch Ness strzelił 22 bramki.

            Gospodarzem sobotnich derbów będzie biało-zielona część miasta. Bezsprzecznie to Celtic stawiany jest w roli faworyta. Obrońcy tytułu mistrzowskiego wszak podejmować będą, jakby nie patrzeć beniaminka ligi. Z drugiej strony lider zagra z wiceliderem. Wszyscy liczymy na fajerwerki, o jakie szczerze mówiąc trudno w Scottish Premier League. Liga mocno poszła w dół w rankingach UEFA, ale co ma jej pomóc jak nie powrót ligowych potyczek Old Firm Derby? Na koniec wypada zacytować znanego komentatora ligi angielskiej Andrzeja Twarowskiego: ,,Siadamy głęboko w fotelach, zapinamy pasy i startujemy”! Przygotujcie się na jazdę bez trzymanki prawdziwym rollercoasterem!

            

czwartek, 1 września 2016

Operację Rosja 2018 czas zacząć!

          4 września 2016 roku o godzinie 18 w Astanie rozpocznie się przygoda Polaków z eliminacjami do Mistrzostw Świata w Rosji. Po udanym Euro 2016 we Francji nasze apetyty z pewnością są rozbudzone, a jak powszechnie wiadomo rosną one w miarę jedzenia, więc obecnie mamy dość wysokie oczekiwania względem naszych reprezentantów. Gdy do tego wszystkiego spojrzymy na grupę eliminacyjną Polaków to zdecydowana większość fanów nie wyobraża sobie, abyśmy na imprezę do Rosji w roku 2018 nie pojechali. Pod lupę weźmiemy nie tylko najbliższych rywali Polaków, czyli Kazachstan, ale także inne ekipy znajdujące się w grupie E.

        Kazachowie to drużyna, która jeszcze nigdy nie zakwalifikowała się do fazy grupowej Mistrzostw Świata. Innymi ekipami w naszej grupie, które znają to uczucie są Czarnogórcy oraz Ormianie. Kazachowie sklasyfikowani zostali w ostatnim rankingu FIFA na 96 miejscu. Ich kadra opiera się na graczach z rodzimej ligi, która osiąga coraz lepsze rezultaty w europejskich pucharach. Rok temu nawet mistrz Kazachstanu – FK Astana zagrała w fazie grupowej Ligi Mistrzów, odpadając w niej z Atletico Madryt, Benficą Lizbona oraz Galatasaray Stambuł. Nie można sobie pozwolić na zlekceważenie kadry Tałgata Bajsufinowa, zwłaszcza grając na ich terenie, gdyż różnice czasowe działają na niekorzyść przyjezdnych, a do tego dochodzi gra na sztucznej murawie. Kazachowie są bez szans na awans według bukmacherów. Obstawiając złotówkę na to, iż wygrają oni grupę można zgarnąć aż 250 zł.

           Niżej sklasyfikowanym w rankingu FIFA zespołem jest Armenia(102 miejsce). Drużyna, która kibicom piłki nożnej kojarzy się przede wszystkim z postacią Henrikha Mkhitarjana. Gracz Manchesteru United jest bezapelacyjnie największą gwiazdą Ormian. Brakuje mu jednak w reprezentacji wsparcia ze strony kolegów. W ostatnich eliminacjach do Euro 2016 Armenia nie była w stanie wygrać żadnego meczu w swojej grupie. Udało jej się jedynie zremisować 2 z 8 spotkań. Podobnie jak Kazachowie, Ormianie nie są stawiani w roli faworytów i ich ewentualny awans będzie rozpatrywany w kategorii wielkiej sensacji.

        Z czwartego koszyka los przydzielił dobrze nam znaną reprezentację Czarnogóry. Byli oni również naszymi rywalami w poprzednich eliminacjach do Mistrzostw Świata w Brazylii. Wtedy oba mecze zakończyły się remisami (2:2 w Podgoricy oraz 1:1 w Warszawie). O ile jakość naszej kadry zdecydowanie poszła w górę, to nie można tego powiedzieć o ekipie z Bałkan. W eliminacjach do Euro 2016 zdecydowanie ustępowali umiejętnościami ekipom Rosji, Austrii oraz Szwecji, a przecież żadna z wymienionych reprezentacji nie awansowała potem do fazy pucharowej ME. Drużyna nie posiada w swoich szeregach gwiazd światowego formatu, lecz grając z nimi na ich terenie należy mieć się na baczności. Fanatyczni kibice Czarnogóry potrafią obrzydzić mecz każdemu przeciwnikowi.
           
Bardzo groźnymi przeciwnikami będą Duńczycy. W zeszłym roku po 15 latach pracy z reprezentacją pożegnał się Morten Olsen. Jego następca, czyli Age Hareide będzie chciał wznieść duński dynamit na wyższy poziom i awansować na MŚ w Rosji. Zespół z półwyspu Jutlandzkiego ma w swoich szeregach zawodników o dużym potencjale. Najjaśniejszym punktem wydaje się być pomocnik Tottenhamu Christian Eriksen. Obok niego jako gwiazdy można także wymienić bramkarza Kaspera Schmeichela oraz obrońcę Simona Kjaera. Duńczycy plasują się na 44 miejscu w aktualnym rankingu FIFA, a po raz ostatni zagrali na MŚ w roku 2010. Będą starali się za wszelką cenę udowodnić, że brak awansu na dwie duże imprezy z rzędu(MŚ 2014 oraz Euro 2016) to tylko chwilowa zadyszka. Mecze z Danią rozegramy 8 października 2016r. oraz 1 września 2017r. Nie ukrywam, iż na te mecze będę czekał najbardziej.

    Rywalem, który będzie najbardziej wymagający to zapewne Rumuni. W 10 meczach eliminacyjnych do Euro 2016 stracili raptem dwie(!) bramki. Ich zespół oparty jest na żelaznej defensywie, która jednak nie okazała się monolitem w trakcie meczów ME. Gola potrafiła im strzelić nawet Albania a reprezentacja wtedy jeszcze Anghela Iordanescu pożegnała się z turniejem na etapie fazy grupowej z jednym zdobytym punktem na koncie. Teraz nowy szkoleniowiec Christoph Daum ma za zadanie przywrócić miejsce Rumunii na Mistrzostwach Świata. Ostatni ich występ na tej imprezie to rok 1998. Niemiec Daum jest pierwszym zagranicznym szkoleniowcem Rumunów od 1934 roku. Będzie próbował nawiązać do sukcesów tego kraju z roku 1994r, kiedy to kraj z południowo-wschodniej części Europy odpadł dopiero w ćwierćfinale MŚ z reprezentacją Szwecji po rzutach karnych. Spotkania z Rumunami będą z pewnością najciekawsze dla polskich kibiców ze względu na relacje panujące między nami a Węgrami oraz Węgrami i Rumunami. Atrakcji okołofutbolowych zapewne nie zabraknie.


       Według bukmacherów to Polska jest faworytem grupy, lecz nie powinniśmy być tym faktem zdziwieni. Jesteśmy najwyżej sklasyfikowanym zespołem w rankingu FIFA wśród drużyn obecnych z nami w grupie E. Do tego osiągnęliśmy najlepszy wynik na Euro w naszej historii. No i również istotny fakt to ten, iż żaden zespół z naszej grupy nie może się poszczycić gwiazdą takiego formatu, jaką jest Robert Lewandowski. Orły Nawałki mają wszystko, co potrzebne do awansu na Mistrzostwa Świata. Oby tylko ta dobrze naoliwiona maszyna działa tak jak trzeba i taranowała rywali, którzy będą stawać jej na drodze. Operację Rosja 2018 czas zacząć !

niedziela, 28 sierpnia 2016

Odkryte pierwsze karty

          Sierpniowe potyczki zespołów z angielskiej Premier League przeszły do historii. Menadżerowie odkryli już tytułowe pierwsze karty, a po 3 kolejkach nowego sezonu możemy mniej więcej powiedzieć, kto wszedł z impetem w nową kampanię, a kto został na starcie w tyle.

            Koszulką lidera na koniec sierpnia może pochwalić się zespół Manchesteru City. Pep Guardiola notuje dobry początek swojej przygody z ligą angielską. Terminarzu, co prawda nie miał bardzo wymagającego, ale udało mu się zanotować już pierwsze wysokie wyjazdowe zwycięstwo, a miejscem tego triumfu było miasto Stoke-on-Trent. Mimo rezultatu 4-1, gościom nie szło łatwo, gdyż dwie bramki The Citizens strzelili dopiero w samej końcówce meczu, a posiadaniem piłki nie przytłoczyli rywali, co w zwyczaju mają drużyny prowadzone przez Guardiolę. Bardzo dobrze spisuje się napastnik Sergio Aguero, któremu zarzucano przed sezonem nadwagę, a do udanych należy zaliczyć transfer Nolito z hiszpańskiej Celty Vigo.

                 Tuż za plecami drużyny z Etihad Stadium plasuje się londyńska Chelsea, w którą życie na nowo tchnął Antonio Conte. The Blues ponownie grają z polotem i prezentują odmienną filozofię gry, niż za kadencji Jose Mourinho. Komplet zwycięstw z pewnością satysfakcjonuje każdego fana drużyny ze Stamford Bridge, a zadowolenie pogłębia postawa nowych graczy, ściągniętych w trakcie tegorocznego letniego okienka transferowego. Michy Batshuyai w swoich czterech pierwszych oficjalnych spotkaniach dla Chelsea strzelił 3 bramki (wliczając mecz w Pucharze Ligi) oraz zanotował ważną asystę, z kolei N’Golo Kante jest dominatorem środka pola w pełnym tego słowa znaczeniu.

              Trzecią drużyną, która ma na swoim koncie komplet punktów po 3 kolejkach są Czerwone Diabły z Old Trafford. Ekipa Jose Mourinho straciła najmniej bramek(tylko 1), lecz nie powinno to nikogo dziwić, gdyż zespoły prowadzone przez Portugalczyka zawsze słyną ze szczelnej linii defensywnej. Sukcesy w sierpniowych meczach Premier League Manchesteru United poprzedziło zwycięstwo o Tarczę Wspólnoty z ekipą mistrza Anglii- Leicester City. Tym samym Mourinho ma już swój pierwszy skalp w nowej pracy. Strzałem w dziesiątkę okazał się transfer Zlatana Ibrahimovicia z Paris-Saint Germain. Szwed w mgnieniu oka odnalazł się w nowej rzeczywistości i okrasza swoje dobre występy bramkami. Ciekawostką jest fakt, iż Jose Mourinho, kiedy wchodził w sezon Premier League z trzema zwycięstwami w pierwszych trzech kolejkach ligowych to zawsze na końcu rozgrywek cieszył się z tytułu mistrzowskiego.

             Poniżej oczekiwań prezentuje się zespół obecnego mistrza Anglii. O ile remis z Arsenalem na własnym boisku nie jest powodem do wstydu, o tyle inauguracyjna porażka ekipy Claudio Ranieriego z beniaminkiem z Hull była trudna do przełknięcia dla Lisów. Prawdopodobnie będziemy świadkami tego, przed czym ostrzegali nas bukmacherzy na całym świecie, czyli powrotu Leicester City do środka tabeli.

            Zapewne lepiej wyobrażali sobie początek sezonu fani Liverpoolu oraz Arsenalu. The Reds zwyciężyli na Emirates w pięknym stylu, lecz tydzień później polegli na Turf Moor z beniaminkiem z Burnley. Drużyna Jurgena Kloppa potwierdziła, iż nadal cechuje ją chimeryczność. Na plus mogą sobie zapisać transfer Sadio Mane, który wprowadza mnóstwo niepewności swoimi zagraniami w szeregach obronnych oponentów Liverpoolu. Zespół z Anfield Road na koncie po 3 kolejkach ma 4 punkty, czyli tyle co Arsenal. Drużyna z Emirates Stadium zaliczyła mały falstart, lecz wspięła się nieco w tabeli ligowej po wygranej w ten weekend na Vicarage Road z miejscowym Watfordem 3-1. Fani Arsenalu doczekali się także transferów. Nowe nabytki The Gunners- Shkordan Mustafi oraz Lucas Perez zadebiutują już najprawdopodobniej w następnej kolejce przeciwko Southampton.

          Tottenham na swoim koncie ma punkcik więcej, niż wyżej wymienione zespoły, a za sobą trudne starcia z drużynami z hrabstwa Merseyside, czyli Evertonem i Liverpoolem. Siła rażenia Kogutów z pewnością traci na tym, iż bez formy jest ich czołowy snajper Harry Kane. Statystki nie kłamią. W dziesięciu ligowych spotkaniach, które 23-letni Anglik rozegrał w sierpniu w swojej karierze nie strzelił żadnej bramki. Top4 po ósmym miesiącu roku zamyka Everton. Nowy menadżer Ronald Koeman wprowadził nieco świeżości do drużyny The Toffies. Skoro wycisnął wszystko, co najlepsze z Southampton i zajął z nimi szóstą lokatę na koniec ubiegłego sezonu, to nie widzę przeszkód, które zatamowałyby drogę Evertonu na tę pozycję na finiszu rozgrywek sezonu 2016/17. Na samym dole tabeli znajduje się 5 drużyn z dorobkiem 1 punktu, a są to: Stoke City, Bournemouth AFC, Watford, Crystal Palace oraz Sunderland.

        Na osobny akapit zasługują beniaminkowie z Hull, Middlesbrough oraz Burnley. W sumie zdobyli razem 14 punktów, co jest pokaźnym dorobkiem na tym etapie sezonu. Hull zaimponowało całemu światu bijąc na inaugurację mistrza z Leicester, a potem wygrywając na wyjeździe ze Swansea 2-0. Dopiero Manchester United powstrzymał Tygrysy pokonując ich w szczęśliwych okolicznościach. Middlesbrough również dobrze weszło w sezon zdobywając 5 oczek. Drużynę z północy Anglii do przodu pchnie nowy nabytek z przeszłością w Premier League, czyli Alvaro Negredo. Najsłabiej wypada beniaminek z Burnley, lecz zdobyli oni uznanie całej Anglii pokonując 2-0 Liverpool, mając jedynie 19% posiadania piłki.


           Tak, więc ruszyła maszyna, która będzie nas radować przez kolejnych 9 miesięcy, a z każdym kolejnym jej obroty zwiększą się. Przed nami jeszcze Deadline Day. Angielskie kluby wyłożyły w tym okienku już fortunę, ale nie zamierzają zwalniać. W tej lidze po prostu trzeba się zbroić, aby móc osiągnąć swoje przedsezonowe cele i ambicje. Na pierwsze niewiadome znamy już odpowiedzi, lecz ilość znaków zapytania nadal jest bardzo duża. 

czwartek, 18 sierpnia 2016

Dominatorzy krajowych podwórek

            Wielu fanów piłki nożnej na całym świecie śledząc poczynania klubów w najsilniejszych ligach europejskich dochodzi zapewne do wniosku, iż nim rozpoczną się najbliższe kampanie, w pewnych krajach tytuły mistrzowskie można już rozdawać przed inauguracyjnym gwizdkiem. Kursy u bukmacherów na faworytów przyprawiają graczy o salwę śmiechu, a ich dominacja jest tak wyraźna,, że świętowanie często rozpoczyna się już na kilka kolejek przed zakończeniem sezonu. Są jednakże nadzieje na pewne zmiany, o czym mogliśmy się przekonać m.in. w Słowenii czy Finlandii, gdzie odpowiednio: NK Olimpija Ljubljana pozbawiła po 5 latach przerwy tytułu drużynę Mariboru a drużyna Seinajoen przerwała 6-letnią dominację drużyny ze stolicy, czyli HJK Helsinki. Nie były to jednak jedyne ligi zdominowane przez jeden zespół.

            Trzy najprostsze przykłady do wymienienia to oczywiście Niemcy, Francja oraz Włochy. Odpowiednio Bayern, Paris Saint-Germain oraz Juventus zdobywają już regularnie od kilku lat tytuł mistrzowski. Kursy na to, iż obrona korony zakończy się powodzeniem wynoszą następująco: 1,11, 1,10 oraz 1,40. Patrząc na wzmocnienia, jakich dokonały wspomniane drużyny w porównaniu do swoich rywali z krajowych podwórek, scenariusz inny, niż skuteczna obrona trofeum będzie niespodzianką, by nie rzec sensacją.

              Teraz zajrzyjmy do lig będących niżej w rankingu UEFA. Szwajcarska Super League już od 7 lat znajduje się w cieniu dominacji drużyny FC Basel. Rok po roku kolekcjonują oni trofea na krajowym podwórku, a prawdziwą rywalizacją dla nich stają się areny europejskie. Największym ich sukcesem był półfinał rozgrywek Ligi Europy w sezonie 2012/13, gdzie odpadli dopiero z przyszłym triumfatorem rozgrywek- Chelsea F.C (1:2,1:3). Nic nie zapowiada powiewu świeżości. Po 4 kolejkach nowego sezonu Bazylea ma na swoim koncie komplet punktów, najwięcej strzelonych bramek oraz najmniej straconych.

       W lidze greckiej na ostatnich 20 sezonów 18 razy trofeum mistrzowskie padło łupem Olympiakosu SFP. Monopol drużyny z Pireusu udało się dwa razy przełamać stołecznemu Panathinaikosowi. W Austrii patent na mistrzostwo kraju udało się znaleźć Red Bullowi Salzburg. W ciągu ostatnich 10 lat 7 razy mogli on mianować się najlepszą drużyną Tipico Bundesligi. Drużyna oparta na wielkich pieniądzach płynących z koncernu produkującego najbardziej znanego energetyka na świecie nie zyskała sympatii w kraju, mimo licznych tytułów. Nie pomaga w tym także brak Ligi Mistrzów, chociaż teraz są już naprawdę blisko. Tą samą statystyką tj. 7/10 może pochwalić się na Cyprze APOEL Nikozja. Drużyna, która w sezonie 2011/12 dotarła aż do ćwierćfinału Ligi Mistrzów stała się dzięki ostatniemu bardzo udanemu okresowi najbardziej utytułowaną drużyną na Wyspie Afrodyty.

          Do kategorii lig zdominowanych przez jeden zespół zaliczamy także chorwacką HNL oraz białoruską Vysshaya Ligę. Dinamo Zagrzeb swoje rozgrywki wygrało w tym roku po raz 11 z rzędu, a BATE właśnie po tę ,,jedenastkę” zmierza( liga na Białorusi jest rozgrywana systemem wiosna-jesień). Drużyna ze stolicy Chorwacji swoją potęgę zbudowała przede wszystkim na sprzedaży za gigantyczne sumy zdolnej młodzieży w swojej akademii. Produktami tamtejszej szkółki są chociażby tacy piłkarze jak: Luka Modrić, Mario Mandżukić czy Mateo Kovacić.

        O lidze szkockiej zawsze można było usłyszeć jako o duopolu drużyn z Glasgow, wszak Glasgow Rangers oraz Celtic Glasgow rozdzielili między siebie aż 101 ze 120 wszystkich tytułów mistrzowskich w Szkocji. Czasy się jednak nieco zmieniły. Z powodu ogromnych problemów finansowych Rangersi zostali w 2012r. karnie zdegradowani do Third Division. Od tego czasu The Boys nie mają równego sobie konkurenta do walki o tytuł mistrzowski. Celtic w tym roku sięgnął po raz piąty z rzędu po koronę i mimo powrotu w tym sezonie do elity The Gers, nadal to oni są murowanym faworytem do tytułu.
           

           Jak wszyscy wiemy każda passa ma swój koniec. Na niektórych kolej przychodzi wcześniej, na niektórych później. Oczywistym zdaje się być fakt, iż drużyna, która od kilku sezonów kolekcjonuje tytuły mistrzowskie z rzędu jest stawiana w roli faworyta do obrony trofeum. Zasada ,,bij mistrza” nie przestaje obowiązywać, a ewentualne odebranie tytułu z rąk wieloletniego mistrza smakuje jeszcze lepiej. 

wtorek, 16 sierpnia 2016

Co wiemy po 5 kolejkach Ekstraklasy ?

            Za nami już 5 kolejek sezonu 2016/17 w polskiej Ekstraklasie. Znaleźliśmy już kilka odpowiedzi na nurtujące nas przedsezonowe pytania, poznaliśmy dokładniej nowe twarze w zespołach, przyjrzeliśmy się nowinkom taktycznym szkoleniowców oraz jesteśmy w stanie ocenić kto zaczął rozgrywki z wysokiego ,,C”, a kto zaliczył falstart.

            Mistrzowie Polski z Warszawy na pewno początku tego sezonu nie mogą zaliczyć do udanych. Rozpoczął się on od upokarzającej porażki w Superpucharze Polski z Lechem Poznań na własnym stadionie 1-4, na dodatek w ostatnim tygodniu opadli także z rozgrywek Pucharu Polski, przegrywając z I-ligowym Górnikiem Zabrze 3-2 mimo że drużyna Besnika Hasiego prowadziła już różnicą dwóch bramek. W Ekstraklasie po 5 meczach stołeczna drużyna może się poszczycić zaledwie sześcioma zdobytymi punktami. Czarę goryczy przelał ostatni przegrany mecz w Lublinie z Górnikiem Łęczna. Po meczu padły mocne słowa ze strony bramkarza Legii Arkadiusza Malarza na antenie Canal+. Oby tylko forma z krajowego podwórka nie miała wpływu na dwumecz o Ligę Mistrzów z irlandzkim Dundalkiem, bo tak jak pisałem już wcześniej, szansa jest niepowtarzalna.

            Równie beznadziejnie zaczęli ten sezon w Poznaniu. Lech opromieniony wspomnianym już zwycięstwem nad Legią w Superpucharze, osiadł na laurach i po 4 kolejkach miał na koncie 1 punkt, 1 zdobytą bramkę, co w konsekwencji spowodowało uderzenie o dno ligowej tabeli. Dopiero ostatnia ligowa potyczka z Cracovią, nieco polepszyła ich sytuację w lidze oraz dała nadzieję na lepsze nadchodzące spotkania. W przeciwieństwie do Legii, Kolejorz nadal liczy się w walce o Puchar Polski, gdzie gładko pokonał w Bielsku-Białej tamtejsze Podbeskidzie 3-0. Mimo wspomnianych już zwycięstw posada trenera Jana Urbana nadal wisi na włosku, a media spekulują, że drużynę ma przejąć syn byłego selekcjonera Rumunii Anghela Iordanescu- Edward.

            Obecny wicemistrz Polski z Gliwic zgodnie z oczekiwaniami ekspertów wrócił na swoje dawne tory, czyli… stał się ligowym średniakiem. Ekipę Piasta, którą opuściło dwóch kluczowych graczy- Martin Nespor oraz Kamil Vacek, znowu zaczęto traktować jako drużynę bez większych aspiracji. Po fatalnym występie w rozgrywkach Ligi Europy trzeba znów skupić się tylko na krajowym podwórku i walczyć zawzięcie o każdy punkcik.

            Zupełnie inaczej wygląda sytuacji u innej rewelacji poprzednich rozgrywek, czyli Zagłębia Lubin. Ich przygoda z europejskimi pucharami nie była klapą, tak jak w przypadku Piasta czy Cracovii. Wyeliminowanie Partizana Belgrad należy uznać za sukces i niewiele brakowałoby a w III rundzie eliminacyjnej pokonali w dwumeczu duńskie SonderyjskE. Obecnie lubinianie są liderem tabeli i jedyną drużyną bez porażki. Udało się wykupić na zasadzie transferu definitywnego Filipa Starzyńskiego z belgijskiego Lokeren, a trener Piotr Stokowiec zaczyna układać zespół już pod następne sukcesy.

            Teraz weźmy pod lupę obecnych beniaminków rozgrywek, czyli Arkę Gdynię oraz Wisłę Płock. Gdynianie na własnym stadionie są bezlitośni dla rywali. W trzech meczach przy ulicy Olimpijskiej Arka zdobyła komplet punktów aplikując przeciwnikom 8 bramek, nie tracąc przy tym żadnej. Całkowitym przeciwieństwem są mecze wyjazdowe, gdzie Arkowcy nie zdobyli punktu, a ich stosunek bramek poza własnym boiskiem wynosi 1-6. Płocczanie, zaś zdobyli 7 punktów i plasują się na siódmej lokacie w tabeli. Liderem tej drużyny jest wypożyczony z Tuluzy Dominik Furman, którego stałe fragmenty gry są najsilniejszą bronią Nafciarzy. Pozycja w tabeli Wisły byłaby z pewnością wyższa, gdyby umieli oni dowieźć korzystny wynik do końca. We wszystkich spotkaniach Wisła obejmowała prowadzenie, lecz na jej koncie znajdują się tylko dwa zwycięstwa. Jest to element do poprawy dla trenera Marcina Karczmarka. Potencjał wiślaków jest spory i lokata w górnej części tabeli nie powinna nikogo dziwić, mimo statusu beniaminka.

            A co można powiedzieć o innych drużynach? Ligową czerwoną latarnią jest krakowska Wisła. Zawirowania wokół nowych właścicieli odbijają się na wynikach piłkarzy, chociaż Biała Gwiazda dysponuje takimi piłkarzami, że mimo wszystko nie powinna znajdować się na dnie tabeli. Dobrze w sezon weszły Jagiellonia Białystok oraz Lechia Gdańsk. Ekipa Michała Probierza pokazuje, iż samą wolą walki można przenosić góry w naszej rodzimej Ekstraklasie. Dla gdańszczan dobry start to świetny prognostyk, gdyż w poprzednich sezonach, gdy ocierali się europejskie puchary brakowało na końcu tych kilku punktów, które potracili przede wszystkim na początku rozgrywek. Solidną postawę prezentuje Bruk-Bet Nieciecza, a rozczarowuje obok wspomnianych już drużyn Wisły, Legii oraz Lecha- szczecińska Pogoń.


            Tak, więc pierwsze karty zostały już odkryte. Nie pozostaje nam nic innego jak dalej śledzić poczynania drużyn z Ekstraklasy oraz wyciąganie pewnych wniosków i kreowanie opinii. Liczymy na dobre mecze, ładne gole, świetne interwencji bramkarzy, gdyż myślę, że wszyscy chcemy, aby nasza liga rosła w siłę, a przez to szybowała w górę w rankingu UEFA. 

wtorek, 9 sierpnia 2016

Zróbcie to dla nas, dla Polski


            4 grudnia 1996r. zakończyła się przygoda łódzkiego Widzewa z Ligą Mistrzów. Nikt zapewne wtedy nie przypuszczał, iż oznacza to rozłąkę polskiego futbolu klubowego z tymi elitarnymi rozgrywkami na kolejne 20 lat. 5 sierpnia 2016r. polska piłka dostała dar, dar od losu, który ma zakończyć tę feralną passę. Ten dar to Dundalk FC.

            Tego nie można zaprzepaścić. Nie ma możliwości, by i tym razem zabrakło polskiej drużyny w elitarnym gronie Champions League. Ten zegar musi się wreszcie zatrzymać i wyzerować. Dundalk FC to przecież europejski kopciuszek, który sensacyjnie wyeliminował mistrza Białorusi Bate Borysów i po raz pierwszy przedstawiciel irlandzkiej federacji zagości w IV rundzie eliminacyjnej LM. Wartość piłkarzy z Zielonej Wyspy jest tak porażająco niska, iż okazuje się, że sam skrzydłowy Legii Michał Kucharczyk jest wart więcej, niż cała drużyna!
Legia nie ma prawa przegrać tego dwumeczu. Jeżeli odpadną to staną się pośmiewiskiem na całym świecie, a nasze nadzieję na Ligę Mistrzów po raz kolejny legną w gruzach. Akurat ta ewentualna porażka bolałaby chyba najbardziej.

            Pamiętam boje Wisły Kraków o miejsce w raju. Co jak co, ale piłkarskich umiejętności im nie brakowało, lecz brakowało wyłącznie tego łutu szczęścia w losowaniach. Biała Gwiazda nie była w stanie przeciwstawić się w dwumeczach takim tuzom europejskiego futbolu jak Real Madryt czy FC Barcelona. A gdy wreszcie wydawało się, że po kilku nieudanych próbach nastał ich czas, kiedy w 2005 roku w pierwszym meczu pokonali Panathinaikos 3-1, kapitalny mecz rozegrał przeciwko krakowianom Emmanuel Olisadebe. Wisła przegrała po dogrywce 4-1 i Kraków znów zapłakał ze smutku.

            W 2009r., kiedy w życie weszła reforma UEFA, która radykalnie zmieniała drabinkę Mistrza Polski do bram raju, zdawało się, iż awans do Ligi Mistrzów potrwa maksymalnie 2-3 lata, a potem już, co roku będziemy oglądali polską drużynę w rozgrywkach grupowych. Nic bardziej mylnego… W ciągu 7 lat dopiero trzeci raz Mistrz Polski zagra w ostatniej rundzie eliminacyjnej. Wiśle zabrakło dosłownie kilku minut w Nikozji(2011r.), a Legia Warszawa odbiła się od drzwi po dwóch remisach ze Steauą Bukareszt(2013r.). Jednak najbardziej bolesne odpadnięcie miało miejsce 2 lata temu, kiedy to stołecznej drużynie udało się wyeliminować na boisku Celtic Glasgow(6-1), lecz z powodu wprowadzenia na boisko nieuprawnionego gracza musiała pożegnać się z rozgrywkami.


           Dość tego, teraz nadszedł nasz czas! Z takich prezentów trzeba korzystać. Z całym szacunkiem dla drużyny Dundalk, ale takie drużyny Legia musi odprawiać z kwitkiem, będąc w bardzo komfortowej sytuacji już po pierwszym spotkaniu. Na ten awans czekają polscy fani futbolu klubowego. Oczywiście, jestem świadomy tego, że kibice drużyn przeciwnych Legii są podzieleni, lecz zakładam się, iż większość chce po prostu po 20 latach posuchy zobaczyć wreszcie przedstawiciela Ekstraklasy w Champions League.  

piątek, 5 sierpnia 2016

In Antonio, We trust

Drugi tak okropny sezon jak ubiegły nie ma racji bytu. To po prostu nie może się powtórzyć. Tego nie wyobraża sobie żaden kibic ,,The Blues”. Fani nie chcą już oglądać kompromitujących klub serii bez zwycięstwa, licznych porażek na własnym stadionie oraz memów w Internecie, gdzie sympatycy przeciwnych drużyn naśmiewają się z ich klubu. Temu wszystkiemu ma zapobiec Antonio Conte, pracuś, jakich mało. I ja w niego wierzę…

Włoch posiada wszelkie predyspozycje do tego, by przywrócić blask Chelsea. Bądźmy szczerzy, kto z nas nie uważał, tak samo jak włoscy dziennikarze, że na Euro 2016 jedzie najsłabsza kadra Włoch, jaką pamiętają? Ja należałem do tego grona i przyznaje się do tego bez bicia. Wiedziałem jednakże, iż kadrę prowadzi właśnie Conte. Człowiek, który potrafi wycisnąć z zawodnika jak z cytryny wszystko, co najlepsze. Przeciętny piłkarz, taki jak Emanuele Giaccherini nagle u jego boku potrafi być jednym z najgroźniejszych zawodników, z jakim musi się mierzyć drużyna przeciwna. Squadra Azzurra bez żadnych głośnych nazwisk potrafiła wyeliminować w 1/8 finału ME wówczas obecnych mistrzów Europy 2-0, pokazując świetny futbol, który oparty był na genialnej myśli taktycznej selekcjonera. W Juventusie w ciągu 3 lat zdobył wszystkie możliwe Scudetto, wygrywając przy tym raz będąc niepokonanym, a w trzecim sezonie kończąc z rekordową ilością punktów(102). Kiedy przejmował ,,Starą Damę” znajdowała się ona w rozsypce. W takowym położeniu jest właśnie Chelsea.

Na szczęście Włocha w klubie pozostał kapitan, lider i legenda, czyli John Terry. Pierwszy sezon będzie dla Conte bardzo ciężki, głównie ze względu na specyfikę rozgrywek w Anglii. Dobrze mieć oparcie w człowieku, który klub zna od podszewki, a do tego cechuje się niezłymi umiejętnościami trenerskimi, co podkreślało już w przeszłości wielu byłych szkoleniowców Chelsea. Przychodzi także do ligi, która wyjątkowo w nadchodzącej kampanii będzie bardzo obfita w menadżerów z najwyższej półki. Do tego wszystkiego dochodzi bariera językowa. Co prawda na konferencji prasowej prezentującej Antonio Conte jako menadżera ,,The Blues” Włoch radził sobie sprawnie z angielskim, lecz trudności będzie mu sprawiała terminologia piłkarska. Owszem, ktoś mi zarzuci zaraz, że przecież po to do sztabu szkoleniowego został włączony Carlo Cudicini, lecz nie mam 100% pewności, czy to wszystko będzie grało tak, jak zechce tego a martello.

Zagwozdką dla fanów Chelsea jest także formacja, jaką będzie grała ich drużyna. W przedsezonowych sparingach Antonio Conte preferuje tzw. Brasilianę, czyli 4-2-4. Jest to bardzo ofensywne ustawienie, jeżeli porównamy sobie je z 4-2-3-1 stosowanym przez Jose Mourinho. Da się jednakże usłyszeć głosy płynące ze strony ludzi związanych z klubem ze Stamford Bridge, iż w trakcie sezonu w takiej konfiguracji Chelsea nie będzie występowała. Wydaje mi się to jednak mało prawdopodobne, by Conte zdecydował się na grę formacją, której nie ćwiczył wcześniej w meczu.

Nurtującą fanów kwestią są transfery, których domagają się od samego początku przygody Włocha z klubem ze Stamford Bridge. Do tej pory Conte przeprowadził dwie głośne transakcje – Michy Batshuayi oraz N’Golo Kante. Wciąż czekamy na wzmocnienie kulejącej formacji defensywnej, która potrzebuje jak tlenu świeżej krwi. ,,The Blues” robili już podchody w sprawie Leonardo Bonucciego, ale negocjacje zakończyły się fiaskiem, wiec zagięli parol na Kalidou Koulibaly’ego z Napoli. Tam jednak spory opór stawia zarząd klubu z Neapolu. Po utracie Gonzalo Higauina neapolitańczycy nie chcą tracić do tego podpory swojej defensywy. Sieci również zarzucone są na reprezentanta Niemiec Shkodrana Mustafiego, lecz żeby móc zakontraktować tego zawodnika, trzeba stoczyć bój w negocjacjach z rywalem zza miedzy- Arsenalem.

Po ostatnim meczu sparingowym Chelsea z drużyną Milanu Antonio Conte powiedział, że doskonale już wie, kto powinien opuścić klub ze Stamford Bridge. Na to od pewnego czasu czekali fani ,,The Blues”. Jak na razie wiemy tylko, iż na wypożyczenie do Schalke 04 Gelsenkirchen udał się lewy obrońca Baba Rahman. Pod znakiem zapytania stoi także przyszłość takich graczy jak Oscar, Pedro czy Loic Remy. Sprzedaż kilku graczy jest nieunikniona, mało tego, powiem więcej- jest koniecznością. Od dłuższego czasu trwa saga transferowa związana z osobą Diego Costy, lecz ostatnie słowa Prezydenta Atletico, który stwierdził, że Costa do nich nie dołączy zdają się kończyć sprawę odejścia napastnika.

Do startu rozgrywek Premier League pozostało już naprawdę niewiele czasu. Nadszedł czas na ostatnie szlify i dopracowania. Czy drużyna Antonio Conte dobrze wystartuje z bloków startowych i będzie się liczyła w walce o tytuł mistrzowski? Pożyjemy, zobaczymy…
Na koniec pozwolę sobie na typy. Moim zdaniem Chelsea zakończy ten sezon na trzecim miejscu, a niewykluczone, że ich łupem padnie któryś z krajowych pucharów.


środa, 3 sierpnia 2016

Niemiecki duopol


            Od kilku lat rozgrywki piłkarskie w Niemczech upływają nam pod znakiem rywalizacji Bayernu Monachium z Borussią Dortmund. Te dwa kluby dostarczały w ciągu ostatnich sezonów kibicom najwięcej emocji oraz trofeów i finałów pucharów. Wiele wskazuje na to, iż w nadchodzącej edycji Bundesligi te obrazki się nie zmienią.

            Bawarczycy swoją ofensywę transferową zaczęli bardzo wcześnie, bowiem już w maju zakontraktowali dwóch piłkarzy za sumę 73 mln euro. Monachijczycy kolejny raz wyciągnęli ze swojego najgroźniejszego konkurenta ważne ogniwo. Obrońca Mats Hummels jest, co prawda innym przypadkiem, niż Robert Lewandowski czy Mario Goetze, bowiem ten piłkarz wraca do swojego poprzedniego klubu, gdzie ma pewne sprawy do dokończenia, ale fani BVB nie przyjęli ze spokojem informacji o jego przenosinach. Z wyżej wymienionej trójki, tylko reprezentant Polski został godnie pożegnany przy Signal Iduna Park. Niemiec wzmocni i tak silną już defensywę Bawarczyków, a duet Hummels-Boaetng będzie nie do przejścia, nie tylko dla wielu drużyn w lidze niemieckiej, lecz także dla oponentów Bayernu w rozgrywkach Champions League.

            Drugim zakupem Bawarczyków jest młody 18-letni Renato Sanches z Benfiki Lizbona. Poznać go dokładniej mogliśmy w trakcie Euro 2016. Szczególnie właśnie My, Polacy zapamiętamy go z tej imprezy, gdyż to jego trafienie doprowadziło do remisu w meczu ćwierćfinałowym z Portugalią, po którym pożegnaliśmy się z turniejem. Jak na nastolatka emanuje on spokojem oraz świetnym rozeznaniem na boisku. Wiadomo, że jest to inwestycja w przyszłość, ale jestem pewien, iż w kilku meczach tego sezonu da on o sobie usłyszeć w niemieckiej oraz zagranicznej prasie.

            Bayern Monachium jest faworytem do wygrania rozgrywek, ale nie mogą lekceważyć Dortmundczyków. Żółto-czarni jako pierwszy niemiecki zespół wydali na wzmocnienia w trakcie jednego okienka transferowego ponad 100 mln euro. I ich zakupy naprawdę mogą zrobić wrażenie. To prawda, że sprowadzenie Ousmane Dembele oraz Emre Mora to transfery nastawione na długoletnie efekty, a teraz ich wkład do gry może nie być porażający, lecz wspomniany już Dembele potwierdził w sparingach, iż talentem dysponuje nieprzeciętnym. Turka Emre Mora, zaś mogliśmy zaobserwować na francuskich boiskach w trakcie Mistrzostw Europy. Wystąpił tam w dwóch meczach swojej reprezentacji i dał się zauważyć ekspertom na całym świecie.

            Pozostałe wzmocnienia takie jak: Raphael Guerreiro, Sebastian Rode oraz Marc Bartra uważam za transfery dobre, które wniosą wartość dodatnią do całego zespołu. Wątpliwości moje budzi jedynie skrzydłowy Andre Schurrle. Mistrz świata z roku 2014 bardzo dobrze sprawdza się w roli złotego rezerwowego, ale czy naprawdę jest wart aż 30 mln? Wolfsburg wiązał z nim wielkie nadzieję, sprowadzając go zimą 2015 roku z Chelsea, lecz Niemiec w zaledwie niewielkim stopniu wywiązał się ze swoich obowiązków.

            Osobny akapit dla Mario Goetzego. Syn marnotrawny wraca do Dortmundu. Pamiętam doskonale, jak w 2013r. odchodził z Signal Iduna Park. Fani BVB nie mogli znieść tego, iż ich wychowanek opuszcza klub na rzecz najgroźniejszego konkurenta. I do tego transfer został ogłoszony tuż przed finałem Ligi Mistrzów, gdzie Borussia mierzyła się z…Bayernem Monachium- przyszłym klubem Mario. Osobiście ciekaw jestem reakcji trybun na powrót Goetzego. Z internetowych komentarzy wynika, że generalnie większość przebaczyła już Niemcowi tamten wybryk, ale nadal spora część fanów żywi do niego niechęć i nie jest specjalnie zadowolona z jego powrotu. Mogą pojawić się gwizdy.

            O ile u Bawarczyków obyło się bez poważnych uszczerbków kadrowych, bowiem sprzedano tylko graczy niechcianych, to w Dortmundzie niektóre ruchy transferowe były spowodowane odpływem ważnych ogniw. Do Manchesteru United odszedł Henrikh Mkhitarjan, drugą stronę miasta nad rzeką Irwell wzmocnił Ilkay Gundogan, zaś wspomniany już Hummels zasilił FC Bayern. Do tego dochodzi także transfer Jakuba Błaszczykowskiego do ekipy Wolfsburga. To głównie sprzedaż za spore sumy pieniędzy tej czwórki, umożliwiła Borussii jako pierwszej niemieckiej ekipie przekroczenie bariery 100 mln euro na wzmocnienia.


            Jeżeli chodzi o pozostałe ekipy niemieckie to na palcach jednej ręki można policzyć transfery, które są godne uwagi. Jako przykłady mogę wymienić: Kevin Volland z Hoffenheim do Bayeru Leverkusen za 20 mln euro, Christoph Kramer z Bayeru do Gladbach za 15 mln euro, Breel Embolo z Basel do Schalke 04 za 27,5 mln euro, czy Yannick Gerhardt z FC Koln do Wolfsburga za 13 mln euro. Wszystkie gwiazdy na niebie i ziemi wskazują jasno na kolejny sezon, w którym przewagę nad resztą stawki w Bundeslidze będą miały drużyny Bayernu oraz Borussii Dortmund. To czy Monachijczycy będą w stanie odskoczyć całej konkurencji, wliczając w to ekipę Thomasa Tuchela to temat na odrębną dyskusję.