Następcą
Besnika Hasiego w drużynie Legii Warszawa został 39-letni Jacek Magiera, były
wieloletni piłkarz stołecznego klubu. Panuje generalna opinia, iż jest to dość
zaskakujący ruch działaczy z Łazienkowskiej, gdyż Magiera nie posiada dużego
doświadczenia, jak na szkoleniowca. Ba, nigdy wcześniej nie prowadził nawet
drużyny ekstraklasowej, a teraz przyjdzie mu zasiąść na ławce trenerskiej
aktualnego mistrza Polski, uczestnika prestiżowej Champions League oraz
najbogatszego klubu w Polsce. Jednakże ten ruch zarządu Legii nie jest dla mnie
zaskoczeniem. Idealnie wpasowuje się w trend, który nasilił się w ostatnim
czasie w europejskim futbolu, czyli stawianie w roli szkoleniowców byłych
zasłużonych piłkarzy klubu.
To nie jest nic nowego w futbolu. Od
wielu lat takie historie się zdarzały i będą się zdarzać. Były piłkarz klubu po
latach przejmuje stery na ławce trenerskiej i osiąga z nim takie same, bardzo
dobre rezultaty oraz trofea jako szkoleniowiec. Brzmi pięknie prawda? Mało
tego, moim zdaniem jest to bardzo dobra droga do długotrwałej stabilizacji oraz
gwarancji gry na odpowiednim poziomie. Z tego powodu, że fundamentem pracy
trenera w takim zespole nie są pieniądze, lecz emocje. Nie trzeba się cofać do
czasów Jocka Steina, czy Boba Paisleya, aby przytaczać przykłady potwierdzające
trafność takich ruchów.
Mam wrażenie, że wielu prezesów
klubów przekonało się do takiego rozwiązania po owocach pracy Pepa Guardioli w
Barcelonie w latach 2008-2012. W mediach wówczas pojawiły się głosy, iż
stworzył on najlepszą drużynę w historii. Blaugrana po jego odejściu
sięgnęła po Tito Villanovę oraz Gerardo Martino. Efekty ich pracy nie były,
jednak tak dobre, jak Guardioli, więc zarząd Barcy zdecydował się wrócić do
rozwiązania sprzed wówczas 6 lat. Trenerem został wieloletni były zawodnik
klubu z Camp Nou – Luis Enrique. Do dziś dnia jest szkoleniowcem Barcelony i
jak dla mnie w sezonie 2014/15 stworzył silniejszą Barcelonę, niż Pep Guardiola
w jakimkolwiek swoim sezonie.
W Madrycie również przekonali się do
tego rozwiązania. W 2011 roku ekipę Atletico Madryt objął Diego Simeone. Jako
piłkarz świętował przy Estadio Vicente Calderon w latach 90. mistrzostwo oraz
puchar Hiszpanii. O tym, jak tytaniczną pracę wykonał dla tego klubu
Argentyńczyk świadczą nie tylko trofea, lecz także determinacja, jaką piłkarze
wkładają w każdy mecz, zwłaszcza w grę defensywną. Pozwoliła ona stworzyć
tożsamość drużyny, która zostanie z nimi na lata, nawet, jeżeli Simeone
zdecyduje się odejść.
Wiele wody musiało upłynąć w rzece
Manzanares, aby drugi stołeczny klub z Hiszpanii zdecydował się postawić na
człowieka z bogatą przeszłością w ich klubie. Po kompletnie nieudanej
przygodzie Rafy Beniteza, ekscentryczny prezes Florentino Perez w styczniu 2016
roku dał szansę Zinedinowi Zidanowi. Efekt? W maju tego samego roku Real
świętował swoją undecimę, czyli jedenastą wygraną w rozgrywkach Ligi
Mistrzów. A dwa miesiące później dołożył do tego Superpuchar Europy, w którym
pokonał po dogrywce Sevillę 3-2.
Hiszpania to nie jedyny kraj, gdzie
w roli trenerów sprawdzają się byli utytułowani piłkarze klubu. Tego typu
historie bardzo dobrze znane są we Włoszech. Carlo Ancelotti jako piłkarz
świętował sukcesy z Milanem na przełomie lat 80. i 90. Grał w nim w najbardziej
złotym okresie drużyny z Mediolanu, prowadzonej wówczas przez wybitnego
stratega - Arrigo Sacchiego M.in. dwukrotnie wygrał z nią Ligę Mistrzów. Powtórzył
ten wyczyn w ubiegłej dekadzie jako szkoleniowiec. Powinien ustrzelić
hat-tricka, lecz wszyscy doskonale pamiętamy finał ze Stambułu w roku 2005,
gdzie cudów w bramce dokonywał Jerzy Dudek.
Bardzo dobrym przykładem
potwierdzającym tezę z drugiego akapitu jest obecny trener londyńskiej Chelsea,
czyli Antonio Conte. 13 lat gry w Juventusie, mnóstwo tytułów oraz pucharów i
status ikony na lata. W 2011 roku przejął ekipę Starej Damy, gdy ta była
ligowym średniakiem z ogromnymi problemami z motywacją do gry na lepszym
poziomie. Już w pierwszym swoim sezonie sięgnął po Scudetto. Mało tego, nie
przegrał żadnego meczu ligowego w sezonie! Nim został selekcjonerem kadry
narodowej, zdążył dwa razy obronić to trofeum, a w międzyczasie dołożył do tego
dwa Superpuchary Włoch.
Skoro wspomnieliśmy niedawno o
drużynie Chelsea, to warto wspomnieć o Roberto Di Matteo. Nawet temu
szkoleniowcowi udało się odnaleźć swoje miejsce na Ziemi w roli trenera. Co
prawda, ta historia nie trwała zbyt długo, lecz okraszona została pierwszym w
historii zwycięstwem The Blues w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Upragnione i
wymarzone trofeum Romana Abramovicha znalazło się wreszcie w 2012r. w klubowej
gablocie, a to było zasługą właśnie Włocha. Di Matteo reprezentował barwy
Chelsea w latach 1996-2002. Znał klub od podszewki, a w tamtym momencie, taki
człowiek był londyńczykom niezbędny. Trzeba było przewietrzyć szatnię, która
nasiąknęła stęchlizną w trakcie krótkiej kadencji Andre Villasa-Boasa. Do
historii Włocha podobna jest nieco historia Zidane’a w Realu, lecz fani ,,Królewskich”
zapewne życzyliby sobie, aby miała ona inne zakończenie.
Oczywiście, przeciwnicy tego
rozwiązania przytoczą przykłady, w których to ikony klubu nie radziły sobie,
ich wyniki nie były satysfakcjonujące i w konsekwencji tracili swoje posady.
Nie trzeba zagłębiać się w odległe czasy, wystarczy rzucić okiem na
czerwono-czarną stronę Mediolanu. Najpierw Clarence Seedorf, a potem Filippo
Inzaghi nie byli w stanie wyprowadzić na prostą AC Milanu. Klub rozpaczliwie
szukał nadziei w ludziach o statusie legend. Tak, jak kiedyś do glorii i chwały
Rossonerich prowadził Carlo Ancelotti, tak samo miał uczynić Clarence
Seedorf. Jednakże jego przygoda trwała tylko 6 miesięcy. Następcą został
Inzaghi, lecz misja Włocha, także zakończyła się fiaskiem. Wytrzymał raptem pół
roku dłużej.
Jak najbardziej zgodzę się z opinią,
iż sam status legendy oraz obfita w trofea przeszłość nie wystarczą do
osiągnięcia sukcesów. Niektórzy po prostu są słabymi trenerami i nie mają daru
do prowadzenia zespołów. Lecz jednocześnie uważam, iż zdecydowanie łatwiej
wkomponować się w rolę szkoleniowca w klubie, z którym jest się związanym
emocjonalnie i już na starcie ma się poważanie ze względu na zasługi dla niego.
Mózg piłkarza wówczas podpowiada mu, że człowiek, z którym teraz przyjdzie mu
pracować, był kiedyś na jego miejscu i wie, jaką drogę obrać, aby osiągnąć
sukces.
Czas na pytanie zasadnicze. Czy
Jacek Magiera udźwignie presję, z która przyjdzie mu się zmierzyć w czasie jego
pobytu w Legii? Nie zaskoczę odpowiedzią, jeżeli stwierdzę, że tego nie wie
nikt. Zarząd podejmuje ryzyko, ale kto nie ryzykuje, szampana nie pije. A w
piłce ryzyko jest naprawdę opłacalne. Przede wszystkim, swoją pracę musi zacząć
od ułożenia pozytywnych relacji na linii sztab szkoleniowy-piłkarze. Besnik
Hasi kompletnie nie umiał znaleźć tej nici porozumienia, co przełożyło się na
gęstą atmosferę, a ona na beznadziejne wyniki, które kosztowały Albańczyka
posadę trenera. Magiera jest młodym i perspektywicznym trenerem, a tacy dzisiaj
robią furorę w Europie(np. Klopp,Conte,Simeone).Istnieje
szansa, że Legia znalazła sobie właśnie trenera na lata, ale czy tak się stanie
to już zależy od umiejętności, determinacji i zaangażowania Magiery.