czwartek, 6 października 2016

Stawiając na swoich


            Następcą Besnika Hasiego w drużynie Legii Warszawa został 39-letni Jacek Magiera, były wieloletni piłkarz stołecznego klubu. Panuje generalna opinia, iż jest to dość zaskakujący ruch działaczy z Łazienkowskiej, gdyż Magiera nie posiada dużego doświadczenia, jak na szkoleniowca. Ba, nigdy wcześniej nie prowadził nawet drużyny ekstraklasowej, a teraz przyjdzie mu zasiąść na ławce trenerskiej aktualnego mistrza Polski, uczestnika prestiżowej Champions League oraz najbogatszego klubu w Polsce. Jednakże ten ruch zarządu Legii nie jest dla mnie zaskoczeniem. Idealnie wpasowuje się w trend, który nasilił się w ostatnim czasie w europejskim futbolu, czyli stawianie w roli szkoleniowców byłych zasłużonych piłkarzy klubu.

            To nie jest nic nowego w futbolu. Od wielu lat takie historie się zdarzały i będą się zdarzać. Były piłkarz klubu po latach przejmuje stery na ławce trenerskiej i osiąga z nim takie same, bardzo dobre rezultaty oraz trofea jako szkoleniowiec. Brzmi pięknie prawda? Mało tego, moim zdaniem jest to bardzo dobra droga do długotrwałej stabilizacji oraz gwarancji gry na odpowiednim poziomie. Z tego powodu, że fundamentem pracy trenera w takim zespole nie są pieniądze, lecz emocje. Nie trzeba się cofać do czasów Jocka Steina, czy Boba Paisleya, aby przytaczać przykłady potwierdzające trafność takich ruchów.

            Mam wrażenie, że wielu prezesów klubów przekonało się do takiego rozwiązania po owocach pracy Pepa Guardioli w Barcelonie w latach 2008-2012. W mediach wówczas pojawiły się głosy, iż stworzył on najlepszą drużynę w historii. Blaugrana po jego odejściu sięgnęła po Tito Villanovę oraz Gerardo Martino. Efekty ich pracy nie były, jednak tak dobre, jak Guardioli, więc zarząd Barcy zdecydował się wrócić do rozwiązania sprzed wówczas 6 lat. Trenerem został wieloletni były zawodnik klubu z Camp Nou – Luis Enrique. Do dziś dnia jest szkoleniowcem Barcelony i jak dla mnie w sezonie 2014/15 stworzył silniejszą Barcelonę, niż Pep Guardiola w jakimkolwiek swoim sezonie.

            W Madrycie również przekonali się do tego rozwiązania. W 2011 roku ekipę Atletico Madryt objął Diego Simeone. Jako piłkarz świętował przy Estadio Vicente Calderon w latach 90. mistrzostwo oraz puchar Hiszpanii. O tym, jak tytaniczną pracę wykonał dla tego klubu Argentyńczyk świadczą nie tylko trofea, lecz także determinacja, jaką piłkarze wkładają w każdy mecz, zwłaszcza w grę defensywną. Pozwoliła ona stworzyć tożsamość drużyny, która zostanie z nimi na lata, nawet, jeżeli Simeone zdecyduje się odejść.

            Wiele wody musiało upłynąć w rzece Manzanares, aby drugi stołeczny klub z Hiszpanii zdecydował się postawić na człowieka z bogatą przeszłością w ich klubie. Po kompletnie nieudanej przygodzie Rafy Beniteza, ekscentryczny prezes Florentino Perez w styczniu 2016 roku dał szansę Zinedinowi Zidanowi. Efekt? W maju tego samego roku Real świętował swoją undecimę, czyli jedenastą wygraną w rozgrywkach Ligi Mistrzów. A dwa miesiące później dołożył do tego Superpuchar Europy, w którym pokonał po dogrywce Sevillę 3-2.

            Hiszpania to nie jedyny kraj, gdzie w roli trenerów sprawdzają się byli utytułowani piłkarze klubu. Tego typu historie bardzo dobrze znane są we Włoszech. Carlo Ancelotti jako piłkarz świętował sukcesy z Milanem na przełomie lat 80. i 90. Grał w nim w najbardziej złotym okresie drużyny z Mediolanu, prowadzonej wówczas przez wybitnego stratega - Arrigo Sacchiego M.in. dwukrotnie wygrał z nią Ligę Mistrzów. Powtórzył ten wyczyn w ubiegłej dekadzie jako szkoleniowiec. Powinien ustrzelić hat-tricka, lecz wszyscy doskonale pamiętamy finał ze Stambułu w roku 2005, gdzie cudów w bramce dokonywał Jerzy Dudek.

            Bardzo dobrym przykładem potwierdzającym tezę z drugiego akapitu jest obecny trener londyńskiej Chelsea, czyli Antonio Conte. 13 lat gry w Juventusie, mnóstwo tytułów oraz pucharów i status ikony na lata. W 2011 roku przejął ekipę Starej Damy, gdy ta była ligowym średniakiem z ogromnymi problemami z motywacją do gry na lepszym poziomie. Już w pierwszym swoim sezonie sięgnął po Scudetto. Mało tego, nie przegrał żadnego meczu ligowego w sezonie! Nim został selekcjonerem kadry narodowej, zdążył dwa razy obronić to trofeum, a w międzyczasie dołożył do tego dwa Superpuchary Włoch.

            Skoro wspomnieliśmy niedawno o drużynie Chelsea, to warto wspomnieć o Roberto Di Matteo. Nawet temu szkoleniowcowi udało się odnaleźć swoje miejsce na Ziemi w roli trenera. Co prawda, ta historia nie trwała zbyt długo, lecz okraszona została pierwszym w historii zwycięstwem The Blues w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Upragnione i wymarzone trofeum Romana Abramovicha znalazło się wreszcie w 2012r. w klubowej gablocie, a to było zasługą właśnie Włocha. Di Matteo reprezentował barwy Chelsea w latach 1996-2002. Znał klub od podszewki, a w tamtym momencie, taki człowiek był londyńczykom niezbędny. Trzeba było przewietrzyć szatnię, która nasiąknęła stęchlizną w trakcie krótkiej kadencji Andre Villasa-Boasa. Do historii Włocha podobna jest nieco historia Zidane’a w Realu, lecz fani ,,Królewskich” zapewne życzyliby sobie, aby miała ona inne zakończenie.

            Oczywiście, przeciwnicy tego rozwiązania przytoczą przykłady, w których to ikony klubu nie radziły sobie, ich wyniki nie były satysfakcjonujące i w konsekwencji tracili swoje posady. Nie trzeba zagłębiać się w odległe czasy, wystarczy rzucić okiem na czerwono-czarną stronę Mediolanu. Najpierw Clarence Seedorf, a potem Filippo Inzaghi nie byli w stanie wyprowadzić na prostą AC Milanu. Klub rozpaczliwie szukał nadziei w ludziach o statusie legend. Tak, jak kiedyś do glorii i chwały Rossonerich prowadził Carlo Ancelotti, tak samo miał uczynić Clarence Seedorf. Jednakże jego przygoda trwała tylko 6 miesięcy. Następcą został Inzaghi, lecz misja Włocha, także zakończyła się fiaskiem. Wytrzymał raptem pół roku dłużej.

            Jak najbardziej zgodzę się z opinią, iż sam status legendy oraz obfita w trofea przeszłość nie wystarczą do osiągnięcia sukcesów. Niektórzy po prostu są słabymi trenerami i nie mają daru do prowadzenia zespołów. Lecz jednocześnie uważam, iż zdecydowanie łatwiej wkomponować się w rolę szkoleniowca w klubie, z którym jest się związanym emocjonalnie i już na starcie ma się poważanie ze względu na zasługi dla niego. Mózg piłkarza wówczas podpowiada mu, że człowiek, z którym teraz przyjdzie mu pracować, był kiedyś na jego miejscu i wie, jaką drogę obrać, aby osiągnąć sukces.

            Czas na pytanie zasadnicze. Czy Jacek Magiera udźwignie presję, z która przyjdzie mu się zmierzyć w czasie jego pobytu w Legii? Nie zaskoczę odpowiedzią, jeżeli stwierdzę, że tego nie wie nikt. Zarząd podejmuje ryzyko, ale kto nie ryzykuje, szampana nie pije. A w piłce ryzyko jest naprawdę opłacalne. Przede wszystkim, swoją pracę musi zacząć od ułożenia pozytywnych relacji na linii sztab szkoleniowy-piłkarze. Besnik Hasi kompletnie nie umiał znaleźć tej nici porozumienia, co przełożyło się na gęstą atmosferę, a ona na beznadziejne wyniki, które kosztowały Albańczyka posadę trenera. Magiera jest młodym i perspektywicznym trenerem, a tacy dzisiaj robią furorę w Europie(np. Klopp,Conte,Simeone).Istnieje szansa, że Legia znalazła sobie właśnie trenera na lata, ale czy tak się stanie to już zależy od umiejętności, determinacji i zaangażowania Magiery.

            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz